Ofelio, pokaż cycki
Prapremiera Amazonii Michała Walczaka w Teatrze na Woli. Spektakl pokazuje dylematy młodych aktorów, którzy marzyli o rolach Hamletów i Kordianów, a lądują w żenujących serialach albo kabotyńskich offowych produkcjach
Publiczność warszawskiego Teatru na Woli śmieje się od pierwszej do ostatniej minuty. Już to powinno wzbudzić w krytyku zawodową czujność. Istnieje bowiem obawa, że mamy do czynienia z procederem „łatwej rozrywki”, „komercji”, „sztuki niskich lotów”. Sytuację komplikuje jednak fakt, że różnica między sztuką wysoką a niską, między „artystami” i „chałturnikami” jest tematem samego spektaklu.
Amazonia to podkolorowany obrazek z życia aktorów w wielkim mieście. Napięcie budowane jest niemal jak w Zagubionych. Cały czas zachodzimy w głowę, kto wyjdzie z kolejnego aktu z etatem, a kto z „panu już dziękujemy”? Kto się w następnej scenie zeszmaci, a kto dotrzyma przysiąg składanych mistrzom? Kto się sprzeda do telewizji, a kto do końca będzie trzymał się offowych projektów, niedogrzanych sal i reżyserów z ambicjami?
Aneta (Agata Wątróbska) i Mundek (Paweł Domagała) to para absolwentów warszawskiej Akademii Teatralnej. Zostali powołani do celów wyższych niż udział w upokarzających castingach. Mieli być Kordianami, Rachelami. Mieli mówić Wyspiańskim, Słowackim, Szekspirem. Gdy szanse na etat się nie pojawiają, a życie z pieniędzy rodziców (przeznaczanych głównie na trawę i gry komputerowe) staje się zbyt upokarzające, kapitulują. Aneta zdobywa rolę w nowym polskim serialu Amazonia. Zaczyna wreszcie odkładać pieniądze na kafelki, choć musi przyzwyczaić się do uwag reżysera (Krzysztof Stelmaszyk) w stylu „wzruszamy, wzruszamy” i „pokaż cycki”. Ta ostatnia uwaga szczególnie podoba się jej partnerowi z planu, pozbawionemu złudzeń, zahamowań oraz niepotrzebnej ambicji Krzysztofowi (Maciej Zakościelny).
Tymczasem partner Magdy unosi się honorem i wybiera paradowanie po ulicach w kostiumie kufla piwa. Jego poczucie moralnej wyższości nad ukochaną wzrasta jeszcze, gdy zarabiająca jako pizza Franka (Patrycja Soliman) przedstawi go Jerzemu (Łukasz Lewandowski), reżyserowi, który „chce trudnego”. W jego histerycznych gestach i mętnych wywodach można rozpoznać karykatury wielu warszawskich reżyserów. Jerzy jest jak jak dziecko — agresywne, kapryśne, a zarazem uradowane, że dostało do zabawy żywych ludzi. Gdy po premierze spektaklu Apokalipsa wybiega do braw, daje kilkuminutowy pokaz ukłonów skromnych, baletowych, gwiazdorskich, obrażonych, ekstatycznych, ukłonów „ach, nie, nie” i „no, już dobrze — jestem wasz”. Choć przecież nie o sławę chodziło, ale o prawdę, dobro i piękno.
Środowiskowe dylematy są nie tylko tłem dla miłosnych przetasowań na linii Aneta — Krzysztof — Mundek — Franka. To one śmieszą i nadają całości absurdalno-tragiczny klimat. W żadnej innej „grupie zawodowej” kontrast między oczekiwaniami i rzeczywistością nie jest tak jaskrawy. W żadnej innej nie ma tak sprzyjających warunków do pompowania własnego narcyzmu i grafomanii. Temat jest na tyle gorący, że w ciągu kilku ostatnich tygodni powstało kilka fars, kabaretów i show o sytuacji „aktora stołecznego” — m.in. Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o teatrze Grupy Montownia w warszawskim klubie Chłodna 25 i Dobry wieczór państwu, czyli autorskie wyznania konferansjera Krzysztofa Materny w Teatrze Polonia. Już 11 lutego premiera Aktorów nieprowincjonalnych Grupy Macież w Centralnym Basenie Artystycznym.
Amazonia wypada na tym tle jak bajkowa superprodukcja zamówiona przez jakąś telewizję śniadaniową. Wszystko jest gładkie, dopracowane i wystylizowane. Kostiumy — bezpiecznie beżowe, z lekkim dodatkiem bladego różu. Wideoprojekcje uzupełniające minimalistyczną scenografię — lekkostrawne jak w reklamie perfum czy sportowego samochodu (w zależności od sugerowanej pory dnia: pola kwiatów lub światła wielkiego miasta). Żarty bywają odważne, ale nie przesadnie. Miłosny dramat Anety i Mundka daje szansę, by powzdychać, ale nie odbiera dobrego samopoczucia.
Mimo wewnątrzteatralnego kontekstu Amazonia nie jest więc krytycznym paradokumentem o środowisku. Raczej fantastycznym spektaklem walentynkowym. Świetnie zagranym, profesjonalnie zrealizowanym, z rewelacyjnie napisanym tekstem i luksusową oprawą wizualną. Polska komedia jest w opłakanym stanie. Pewnie należy się zatem cieszyć, gdy sprawną komedią okazuje się coś, po czym spodziewano się ostrości i głębi.