Wizyta Skuszanki (fragm.)
Trzy spektakle Teatru Nowohuckiego pokazane w Warszawie wywołały rzadko spotykaną rozbieżność opinii i to zarówno wśród zawodowych krytyków jak i publiczności. W kuluarach teatru na Karasia od lat tak nie wrzało. Tylko wybitne zjawiska w kulturze są w stanie wywołać taką temperaturę dyskusji, jak się to udało gościom z Nowej Huty.
Wydawało by się, że rozwój Teatru Ludowego śledzony był na przestrzeni pięciolecia dość uważnie. A punkty dojścia: krystalizacja koncepcji, utwierdzenie się stylistyki, określenie repertuaru - stały się mimo wszystko niespodzianką, pewnego rodzaju zaskoczeniem, którego ten teatr we własnym środowisku nie wywołuje. Środowisko nowohucko-krakowskie zasymilowało teatr Skuszanki; relacje teatr-widownia przebiegają bez wstrząsów. Teatr wzrastał pod okiem widzów i razem z nimi. Trzydzieści premier w ciągu pięciolecia (trzydziestą była właśnie "Radość z odzyskanego śmietnika") stale zwiększająca się liczba osób chodzących do tego teatru (w bieżącym sezonie liczba widzów przekroczy prawdopodobnie 100 tysięcy); wysoki, jeden z najwyższych w kraju, procent frekwencji - wszystko to świadczy o nie zakłóconym współżyciu teatru i środowiska, dla którego pracuje.
Dlaczego więc Warszawa zareagowała wstrząsem?
Był w tym niewątpliwie element zaskoczenia niełatwą, bardzo swoistą konwencją tego teatru, rolą i wagą jaką się tu nadaje elementom plastycznym, śmiałością koncepcji reżysersko-inscenizacyjnych.
Wszystkie trzy spektakle przywiezione do stolicy są reprezentatywne zarówno dla koncepcji repertuarowej jak i dla konwencji stylistycznej Teatru Ludowego. W naszych polskich warunkach zdumiewająca jest konsekwencja i wynalazczość Skuszanki w doborze repertuaru. Nie ma w jej teatrze żadnej przypadkowości, żadnego ulegania modom - ani jedna ze sztuk chodzących stadami, niczym warszawskie tramwaje, nie trafiła na jej scenę. Nie można o tym teatrze powiedzieć, że nie ważne co gra, ale jak gra. Tu co i jak spełniają równorzędne role.
Z przywiezionych do Warszawy spektakli wyróżnić należy "Sen srebrny Salomei" nie tylko za czystą i mądrą realizację, ale i za odwagę podjęcia pracy nad tym trudnym, zagmatwanym romansem dramatycznym. Ubóstwo naszej rodzimej dramaturgii powinno nas skłonić do możliwie największej uwagi i dla tych nielicznych pozycji, które posiadamy. Niestety, nie gra się u nas naszej własnej klasyki, całe pokolenia nie znają ze sceny twórczości romantyków; a jeśli od czasu do czasu któryś z teatrów zdobędzie się na taki wysiłek, to prawie z reguły sięga po jeden z kilku grywanych dramatów. "Sen" należy właśnie do tych dzieł Słowackiego, które niezwykle rzadko i na krótko wchodziły na scenę. Powstały w okresie mistycznym twórczości poety, obrósł setkami komentarzy wcale nie mniej mistycznych - i tak dokładnie został zaciemniony, że odstraszał teatry. A jak się okazało, najzupełniej niesłusznie. Skuszanka dokonała (w latach trzydziestych Schiller zrobił podobną próbę) ogromnej pracy: oczyściła dramat z mistycznej mgły, wydobyła całą warstwę społeczną i polityczną - rzecz zabrzmiała ironiczną polemiką ze szlachecką historiozofią idealizującą rolę Polski na wschodzie. Dramat ten w porównaniu z o tyle późniejszym sienkiewiczowskim "Ogniem i mieczem" okazał się być przykładem wręcz realizmu politycznego, śmiałości spojrzenia poprzez wszystkie zakłamania naszej historii. Zakłamania, trzeba to powiedzieć, jeszcze do końca w odczuciu społecznym nie przezwyciężone. Poza doskonałą robotą reżyserską Skuszanki, ocenioną zresztą bardzo wysoko także i przez polonistów, przedstawienie ma dobrą obsadę aktorską i interesujące dekoracje Mariana Garlickiego. Jest to niewątpliwie doskonały, celny artystycznie spektakl.
"Oresteja" zaskakuje w pierwszej chwili scenografią, a głównie chyba kostiumami Szajny, które są absolutnym zaprzeczeniem tradycyjnej pseudo-klasycznej prostoty. Indywidualność Szajny, artysty o niezwykle sugestywnej wyobraźni, jest jednym z ważniejszych komponentów składających się na obraz tego teatru. Plastyka Szajny, intelektualna dociekliwość Skuszanki i Krasowskiego, ich wrażliwość na problemy moralne epoki - dają w sumie to co zostało w skrócie nazwane "teatrem Skuszanki". W "Orestei" zagrały wszystkie te elementy. Szajna ubrał aktorów w stroje będące syntezą tradycji i współczesności, reżyserzy wydobyli z Ajschylosa sprawy wiecznie żywe: dramat sumienia, problem odpowiedzialności za własne czyny, samotność człowieka wobec swego losu - przedstawienie jest pełne treści, żywe, zaangażowane we współczesności.
Trylogia Ajschylosa napisana w okresie rozkwitu demokracji ateńskiej, utwierdzania się nowych, mniej bezwzględnych stosunków międzyludzkich, zastępowania krwawych praw zemsty rodowej sądami społecznymi - zawiera w sobie wiele treści, z których niestety nie wszystkie zadźwięczały ze sceny. Nie bardzo udała się trzecia część: "Eumenidy" - afirmacja młodej ateńskiej demokracji i jej nowych praw. W tej części jest co prawda najwięcej rzeczy, których aktualność zwietrzała w ciągu wieków - być może radykalniejsze skróty wyszłyby "Eumenidom" na zdrowie. Ale w sumie ten nowatorski spektakl jest jakąś inną i ciekawą propozycją spojrzenia na antyczną tragedię.