Konrad nie musi krzyczeć
Z Markiem Ślosarskim, odtwórcą roli Gustawa-Konrada w "Dziadach" reżyserowanych przez Stanisława Nosowicza rozmawia Beata Strąk.
- O roli Gustawa-Konrada w "Dziadach" Mickiewicza podobno marzą wszyscy aktorzy. Przez wielu jest traktowana symbolicznie, niemal mitycznie. Czy w trakcie pracy nad tą rolą odczuwał pan w związku z tym jakieś obciążenia?
- Przyznam się,że świadomość wagi, znaczenia tej roli docierała do mnie bardzo powoli. Dopiero w trakcie pracy nad nią zacząłem odczuwać strach, obciążenie tradycją, odpowiedzialność. Trwa to zresztą ciągle - przed każdym kolejnym wyjściem na scenę się boję - dopiero po przedstawieniu przychodzi rodzaj oczyszczenia.
- W jakim stopniu na pana pracę nad rolą Konrada miały wpływ wielkie aktorskie kreacje Treli, Olbrychskiego, Jasiukiewicza...
- Trudno uciec od tradycji. Jej piętno zawsze pozostaje. Nie wiem na ile korzystam z tradycji, na ile tworzę coś nowego. Starałem się zagrać tak, jak najlepiej potrafię.
- Czy postać Konrada jest zgodna z pana wizją? Czy jest to pana Konrad, czy może bardziej reżysera, Stanisława Nosowicza?
- Pracę nad tą rolą poprzedziły długie rozmowy z reżyserem. A ponieważ znamy się prywatnie, mogliśmy osiągnąć pewien poziom rozmów o tej postaci. Wspólnie doszliśmy do takich, a nie innych wniosków. Mieliśmy wzajemnie do siebie zaufanie i z tego coś się zrodziło.
- Przyznam się, że zaskoczyła mnie Wielka Improwizacja, szczególnie jej końcówka. Według tradycji Konrad krzyczy, rzuca się na scenie, rozdziera koszulę na piersiach. W tej realizacji jest inaczej. Jednak nie jest to przekora, chęć zrobienia czegoś innego, ale konsekwencja pewnych założeń.
- Sposób w jaki mówię Improwizację jest logicznie uzasadniony. Człowiek, który czuje się silny, jest przekonany o swojej wartości - tak jest właśnie z naszym Konradem - nie musi krzyczeć. Podejmuje normalną rozmowę, nie staje do walki. Dlatego w końcówce rozmowy z Bogiem, kiedy Konrad czuje się naprawdę silny, ma za sobą innych i wie, że może nimi sterować, nie musi krzyczeć.
- Stanisław Nosowicz zrezygnował także z tradycyjnej białej koszuli...
- Rzeczywiście, nie mam białej koszuli. A wręcz przeciwnie - wyglądam tak jak inni, mam taki sam kostium jak pozostali więźniowie. Reżyser założył, że Konrad w pewnym momencie został wybrany do swojej "walki" o władzę. W każdej chwili mógłby zostać wybrany ktoś inny. A zresztą, gdy człowiek jest opętany pewną ideą, to czy ważny jest jego ubiór?
- Przyznam się, że szłam na tę premierę z mieszanymi uczuciami. Przypuszczałam, że będzie
to "lekturowa" realizacja dzieła Mickiewicza.
- Takim spektaklem "Dziady" na pewno nie są. Nie jest to teatr lekturowy. Reżyser dokonał dużych skrótów, zmienił układ scen. Ten spektakl burzy pewne stereotypy, których nas nauczono, na których nas wychowywano. Nosowicz nie ilustruje "Dziadów", ale daje widzowi pewien materiał do przemyśleń.
- W spektaklu zostały przewartościowane pewne sprawy i postawy, został wyeliminowany wątek narodowowyzwoleńczy.
W swojej realizacji "Dziadów" Nosowicz zupełnie zrezygnował z historycznego tła. Bardziej skupiliśmy się na człowieku, jego psychice, na problemie władzy. Dzięki temu "Dziady" stały się bardziej aktualne. Choćby dlatego, że problem władzy i jej wykorzystania jest współcześnie bardzo istotny. Na pewno pewien wpływ na te wszystkie przewartościowania miał fakt, że reżyser jest Polakiem z pochodzenia. Urodził się na Krymie, tam mieszkał i się wychował, na pewne rzeczy patrzy inaczej.
- Pana Konrad nie jest więc bohaterem narodowym?
- Na pewno nie jest tym Konradem, którego znamy z wielkiej literatury romantycznej. Chodziło nam bardziej o pokazanie pewnego aktualnego problemu, pewnej postawy. Mój bohater nazywa się Konrad, ale mógłby się nazywać inaczej.
- Czy nie pojawiły się jednak głosy, że naruszacie jakiś narodowy kanon?
- W programie teatralnym towarzyszącym spektaklowi zacytowano kilka wypowiedzi z prowadzonej niedawno dyskusji o istocie konradyzmu, o aktualności "Dziadów". Zgadzam się z wypowiedzią Kazimierza Kutza, który powiedział, że nastał "czas prześmiewców", czas burzenia stereotypów i wyzbywania się kompleksów. Na pewno historia była dla nas bardzo istotna, była wzorem pewnych postaw moralnych, ale czasy się zmieniły i stosunek do "Dziadów" również można zmienić.
A wracając do opinii o spektaklu. Zdania o szarganiu świętości jeszcze do nas nie dotarły, chociaż mam świadomość, że opinie są kontrowersyjne. Ale jeżeli o spektaklu się dyskutuje, to znaczy, że coś się wydarzyło.
- Ogromną zaletą tego spektaklu jest scenografia - surowa, niemal ascetyczna. Nie jest historyczną ilustracją, nie narzuca jakiejś interpretacji. Jak gra się w takim otoczeniu?
- Grać w takiej scenografii jest bardzo trudno. Nie ma żadnych podpórek - jest tylko przestrzeń, niemal pusta scena i aktor. To jeszcze bardziej zobowiązuje, zmusza do większego wysiłku. Nie ukrywam, że lubię taką sytuację.
- Jak długo trwały przygotowania tego spektaklu?
- Nie wiem czy można to poczytać na plus, czy na minus, w każdym bądź razie przygotowania były bardzo krótkie. Praca na scenie trwała tak naprawdę miesiąc, było to około 40 prób. Jak na taki spektakl to jest bardzo mało.
- Spotkałam się z wieloma zarzutami, że przedstawienie jest zbyt długie i jedna przerwa w prawie trzygodzinnym spektaklu to za mało.
- Można to zrozumieć, tylko nie zapominajmy, że jest to adaptacja arcydzieła, które jeżeli by się grało w całości trwałoby 4-5 godzin! Oczywiście można tekst jeszcze bardziej skrócić, parę scen wyciąć, ale nie o to chodzi. Nie można mierzyć "Dziadów" miarą spektakli krótkich, lekkich i przyjemnych, po których najczęściej nic nie pozostaje.
- W tej chwili gracie dużo dla młodzieży. Jak odbierają "Dziady" młodzi ludzie?
- Młodzież odbiera nasze "Dziady" w niesamowitym skupieniu. Na końcu nagradza nas ogromnymi brawami. Mam nadzieję, że szczerymi.
- Dziękuję za rozmowę.