Cel nie uświęca środków
W sobotę, 13 lutego, zespół Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie przedstawił premierowy spektakl "Czarownic z Salem" Arthura Millera w adaptacji i reżyserii Janusza Kijowskiego.
"Czarownice z Salem" to mroczna historia o pożądaniu, ludzkiej słabości, winie i karze. W małym miasteczku młode dziewczęta rzucają oskarżenia o czary. Ich ofiarą padają uczciwe kobiety i pracowici mężczyźni. Krąg skazanych rośnie, rosną wątpliwości u sędziów, ale nie mają oni odwagi ani siły by przerwać ów "dance macabre". U jego podstaw leży bowiem zawiedziona miłość Abigail (Małgorzata Neumann), którą odtrąca farmer John (gościnnie Marek Richter, aktor Teatru Atelier z Sopotu). Drugim powodem są korzyści majątkowe, jakie czerpią "uczciwi", którzy kupują przejęte przez gminę majątki osób skazanych za czary.
Arthur Miller przedstawił w swym dramacie zawiły splot powiązań władzy religijnej i świeckiej, która w końcu zaczyna wierzyć w swe nadprzyrodzone pochodzenie i występuje w roli Najwyższego Sędziego. Intryga zawiązuje się powoli, składając się, jak wielooelementowy puzzle, z zachowań i emocji poszczególnych postaci. Atmosfera gęstnieje również niespiesznie, aż w końcu całe sceniczne Salem staje się więzieniem.
Urodę tego spektaklu tworzy zbudowana z rozmachem, wychodząca w widownię i "nastrajana" światłem, tworzącym pory dnia i odmienne pejzaże, scenografia Bogusława Cichockiego. Kostiumy, czarno-biało-szare, kabaty i surduty są jednocześnie i stylowe i współczesne. Muzyka Hadriana Filipa Tabęckiego, łącząca elektroniczne brzmienia z afrykańskim, gorącym pulsem bębnów i bębenków, znakomicie rytmizuje spektakl. Najwybitniejszą rolę stworzył na scenie Marek Richter, który zagrał przekonująco rzetelnego farmera Johna Proctora z jego męską surowością i męskim egoizmem.
Alicja Kochańska narysowała subtelną kreską postać żony Proctora, Elisabeth, kobiety zamkniętej w sobie, której neurastenia jest zaledwie przykrywką stalowej wewnętrznej konstrukcji. Alicja Strzelec przedstawiła głęboko nieszczęśliwą i małoduszną panią Putnam. Stefan Kąkol stworzył postać sekretarza sądowego trzęsącego się w "ekstazie subordynacji", Władysław Jeżewski musiał godzić przyrodzoną mu łagodność z surowością i interesownością małomiasteczkowego pastora. Słabiej wypadła Abigail Małgorzaty Neumann, postać dla dramatu niezmiernie istotna. Neumann jest histeryczna i antypatyczna, ale nie ma w tym, co tworzy na scenie, ludzkiej, psychologicznej prawdy, nie ma w niej tragedii.
Świat, który wprowadził na scenę Janusz Kijowski, jest nam odległy czasowo i mentalnie. W purytańskiej religijności nie ma przebaczenia, bo Boga, jak napisał ks. Marcin Luter, trzeba nade wszystko bać się, a dopiero potem miłować. W tej teologii nie pomagają człowiekowi dobre uczynki ani żal za grzechy, jeżeli Bóg postanowi inaczej. W Salem przegrywają więc wszyscy i nikt nie jest sprawiedliwy. - Lepiej kochać nit być uczciwym - mówi przed sądem skazany John Proctor. A młody pastor Hale (Paweł Gładyś) broni go mówiąc, że życie jest darem Boga. I mógłby dodać, że cel nie uświęca środków.