Andrzej Pronaszko (1888-1961)
Gdy Pronaszko przyjechał do Krakowa, ażeby się zapisać do Akademii Sztuk Pięknych, Wyspiański był już umierający. Ale żywe były idee wielkiego artysty teatru, którymi Pronaszko przejął się głęboko i które będzie kontynuować i rozwijać w swoich dziełach scenograficznych.
Andrzej Pronaszko, za przykładem swojego starszego brata Zbigniewa, malował od lat najmłodszych; w dzieciństwie też obaj interesowali się teatrem - wystawiali własne sztuki z własnymi aktorami wyciętymi z tektury. Poważniejszym dowodem zainteresowań teatralnych był udział w wystawie - już po ukończeniu Akademii, gdzieś w latach 1911-12 na której bracia pokazali kilka makiet. Potem nastąpiło pierwsze zetknięcie się z teatrem... amatorskim w Zakopanem, gdzie zaprojektowali oprawę plastyczną do fragmentów "Lilii Wenedy" i "Legionu" w reżyserii... Stefana Żeromskiego! I wreszcie pierwsze engagement do teatru zawodowego w Łodzi w 1916 r. przez ówczesnego dyrektora Stanisława Stanisławskiego. Po roku Andrzej Pronaszko wraca do Krakowa, a w 1918 Roman Żelazowski angażuje go do Lwowa.
W tym czasie coraz wyraźniejsza staje się indywidualność artystyczna Pronaszki, coraz bardziej świadoma celów i środków. Młody malarz usiłuje tworzyć dekoracje na tej samej zasadzie jak tworzy obraz sztalugowy. A obrazy maluje w duchu formizmu. Jest przecież jednym z pierwszych w grupie formistów, do której należeli również Zbigniew Pronaszko, Leon Chwistek, Tytus Czyżewski, Tymon Niesiołowski, Konrad Winkler. A tymczasem publiczność jeszcze gustuje w iluzjonizmie, co najwyżej pozwala na kolorowość impresjonistyczną. Formizm (polska odmiana kubizmu) jest w tym okresie awangardą artystyczną; formiści staczają boje, lansują programy, w których apoteozują konstrukcję, rytm, geometryzację formy...
Poglądy plastyczne dyrektorów i reżyserów niewiele odbiegały od przeciętnej. Toteż "modernistyczny" malarz nie miał z kim współpracować. We Lwowie do jakiejś tam sztuki Pronaszko zaprojektował las; projekt wykonano, ale przed premierą zjawiła się Rada Miejska, dekorację uznano za obrazę dobrego smaku i wyrzucono; na miejscu drzew pronaszkowskich poustawiano prawdziwe sosenki i brzózki, pachnące świeżym listowiem (przynajmniej na premierze). Pronaszko zwinął rnanatki i wyjechał. Przecierpiał bez engagement cały rok w Krakowie. Na następny zaangażował go Zelwerowicz do Łodzi, zaznaczając jednak, że eksperymentowanie może się odbywać jedynie w granicach niezbyt ostrej stylizacji. A to nie było wielką zachętą.
Sezon 1921-22 zapowiadał się zrazu ciekawe: nowy dyrektor, Noskowski, wystawia "Bolesława Śmiałego" Wyspiańskiego. Pronaszko, kierowany niezmiernym podziwem dla zmarłego mistrza, opiera się na jego projekcie dekoracji i kostiumów. "Wówczas wpadłem wreszcie na pomysł - wspominał Pronaszko - jakich środków należy użyć, aby kostium nie tracił nic z formy ustalonej w projekcie. Po raz pierwszy wprowadziłem wtedy włosiankę, która świetnie podtrzymywała cienki, tani wierzchni materiał". Tu, pod wpływem Wyspiańskiego (i formizmu) zrodziły się owe słynne "rury" pronaszkowskie, to znaczy kostiumy usztywnione włosianką i tekturą.
Pożar teatru przerywa ciekawie zapowiadającą się pracę.
Następne dwa sezony od 1922 do 1924 Pronaszko pracuje w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie pod dyrekcją Teofila Trzcińskiego.
Ale twórczość scenograficzna Andrzeja Pronaszki rozpoczęła się na dobre dopiero w Teatrze im. Bogusławskiego w Warszawie we współpracy z Leonem Schillerem (1924-26). Dotychczas Pronaszko miał wiele trudności zasadniczych: niedostateczna znajomość specyfiki teatralnej, poszukiwanie własnej formy i wyrazu, niedobre warunki techniczne teatrów, nie zawsze odpowiedni i mało ambitny repertuar, a przede wszystkim brak reżysera-artysty do twórczej współpracy w inscenizacji widowiska. Pierwszym przedstawieniem podanym w nowej formie była Szekspirowska "Opowieść zimowa". We wspomnieniach o Schillerze Pronaszko tak pisze o tej inscenizacji: "Dekoracje i kostiumy skomponowałem w sposób (mówiąc ogólnie) odbiegający nieco od obowiązujących ówcześnie opraw scenograficznych. Inscenizacja plastyczna oparta została na dwóch zespołach kotar, czarnych i białych (głównie czarnych), które komponowały przestrzeń sceniczną wraz z malowidłami na białych tłach i kolorowymi transparentami na czarnych. Transparenty uzupełniłem podestami na kółkach, które to podesty wyposażone zostały transparentowymi również schodami (...). Aktorzy w sztywnych, stylizowanych kostiumach (zharmonizowany strój fenomenalny)..."
Może jeszcze więcej sensacji niż "Opowieść zimowa" wzbudziło wystawienie "Kniazia Patiomkina". Tamto przedstawienie zaskakiwało formą inscenizacji plastycznej (scenograficznej i reżyserskiej), to - również treścią polityczną. Pronaszko zbudował pochyły podest, który jednocześnie wnosi niespokojny dynamizm i charakteryzuje chwiejny pokład okrętu. To z kolei zmusza aktorów do innego chodzenia niż po ziemi. Na środku sceny wznosił się jakby maszt, jakby wieża pancerna; dla charakteryzacji pokładu to wystarczy. W innej scenie czerwony otwór pieca i żelazne schodki, prowadzące w górę, określają kotłownię okrętu; czerwone, migocące światło tworzy niepokojący nastrój ekspresjonistyczny.
Scenografia "Patiomkina" była dynamiczna, "Achilleis" - statyczna; to jakby olbrzymi fresk monumentalny, architektoniczno-malarski. Od strony technicznej dekoracja składała się z trzech kondygnacji podestów połączonych schodami. Na nich ustawiano elementy dekoracyjne, tzw. "przystawki płaskie", które przez swój kontur i kolor sprawiały wrażenie bryłowatych (ale nie imitacyjnych!). Tłem dla nich były malowane prospekty; zamknięcie z boków i z tyłu - czarnymi kotarami. Prospekty były malowane w jakieś formy geometryczne, niby architektoniczne, czy też przypominające chmury, i mające wprowadzić w nastrój utworu. Łączyły się one harmonijnie wraz z zastawkami w jeden obraz. Wszystko to jednak przypominało obraz kubistyczny, pocięty i rozłożony na kilka planów. Kostiumy i tutaj były bryłowate, rzeźbiarskie - sztywne. Oczywiście taka koncepcja plastyczna zmuszała aktorów do komponowania postawy i gestu, ograniczenia ruchu; również do muzycznego komponowania strofy poetyckiej. Powstawało jakieś monumentalne misterium poetyckie.
I nowy eksperyment przy inscenizacji "Róży" Żeromskiego. Nowa forma monumentalizmu. Przede wszystkim podesty w formie geometrycznych bloków, jakby jakaś okrążająca scenę droga, zbudowana z sześcianów, prostopadłościanów, schodów i równi pochyłych. Doszły formy architektoniczne, które w pewnym stopniu określały miejsce akcji: arkady, ściany, małe zastawki. Układ podestów w każdym obrazie zmieniał się zależnie od wymagań akcji. Stwarzało to bardzo surową, odpychającą, zimną rzeczywistość - świat nieżyczliwy, wrogi człowiekowi.
W tych kilku dekoracjach zaznaczyła się bardzo wyraźnie przemiana formy: od dekoracji malarskiej (w stylu kubistycznym), bardzo silnie podlegającej prawom obrazu sztalugowego, do architektonicznej bryły przestrzennej; komponującej scenę i organizującej ruch aktora.
Po dwuletniej działalności (która była tak bogata, że wydaje się dzisiaj wieloletnią), Teatr im. Bogusławskiego w Warszawie został zamknięty.
Drugi okres twórczości scenograficznej Pronaszki przypada na Lwów. Tam spotkali się główni twórcy Teatru im. Bogusławskiego: Wilam Horzyca, Leon Schiller i Andrzej Pronaszko. W r. 1932 Pronaszko projektuje "Sen nocy letniej" Szekspira (reżyseria Edmunda Wiercińskiego) - chyba najbardziej skrajną dekorację. Zamiast stosowanej w tej sztuce iluzji lasu, nastroju ckliwie poetyckiego, Pronaszko, jakby idąc za myślą komediantów tej sztuki, ustawił na scenie kilka podestów, schodów, równi pochyłych... terenu do gry. Dwie srebrne kolumny miały stwarzać nastrój poetycki, mogły kojarzyć się z jakimś strzelistym drzewem... Kostiumy, jak zawsze, usztywnione, komponowane, harmonizujące z dekoracją, bryłowate jak rzeźby ustawione na pomniku.
Łatwo zauważyć, że Pronaszko poddawał rygorom kubistycznym przede wszystkim kostiumy stylowe, dawne; współczesne nie podlegały takim transformacjom, chociaż były skomponowane kolorystycznie przede wszystkim. Widać to na przykładzie "Czarnego getta" O'Neilla (reżyseria: E. Wierciński) i "Krzyczcie Chiny" Tretiakowa (reżyseria: L. Schiller). Również kostiumy epoki romantycznej były zachowane w formie zbliżonej do autentyku. Przykładem "Ksiądz Marek" Słowackiego (reżyseria: E. Wierciński) i "Dziady" Mickiewicza (reżyseria: L. Schiller).
"Dziady" niewątpliwie należą do najwybitniejszych inscenizacji w polskim teatrze, stanowią pewną datę w rozwoju naszego teatru. Wyspiański udowodnił, że poemat Mickiewicza ma wartości teatralne, sceniczne, że daje się wystawić i słuchać. Inscenizacja plastyczna była bez znaczenia; dobrano z magazynu teatru krakowskiego kilka dekoracji jako tako przystosowanych do akcji. Następna realizacja Zelwerowicza i Drabika z 1927 r. była niewątpliwie ciekawsza plastycznie przez pewną monumentalizację, stylizację. Ale dopiero inscenizacja lwowska z 1932 r. stanowi jednolite we wszystkich środkach teatralnych i współczesne odczytanie "Dziadów". Wyraziły się tu tendencje monumentalne, symbolistyczne i ekspresjonistyczne lat trzydziestych. Inscenizacja "Dziadów" nie jest jedynie szczęśliwym przypadkiem, jak to u nas często bywa, lecz wynikiem świadomych dążeń, realizacją programu artystycznego. Jeszcze przed współpracą w Teatrze im. Bogusławskiego Schiller i Pronaszko porozumieli się co do zasad reformy teatralnej i sprecyzowali to w punktach:
1. nierozerwalna jedność formy i treści;
2. nierozłączna i całkowita współzależność działań reżysera, plastyka, aktora;
3. odrzucenie wszelkiej opisowości i zastąpienie jej przez dramatyczne, syntetyczne i syntoniczne kształtowanie form dekoracyjnych, postaci, gestu i akcji scenicznej ;
4. kostium współtworząc postać sceniczną (wsparty o wiedzę kostiumologiczną) powinien wypływać z fantazji plastyka, powinien być rzeźbą ("Lalki Bolesławowskie"), rzeźbą elastyczną, ale określającą ściśle ramy ruchu i gestu aktora;
5. światło skupia się głównie na postaciach aktorów, a źródłem jego są wyłącznie reflektory, które, skreślając ze środków scenicznych światło ramp, zastępują w wielu wypadkach kurtynę;
6. z akcją sceniczną wychodzi się na proscenium;
7. postulatem ostatnim (dalszej przyszłości) jest połączenie w jedną całość sceny i widowni (postulat Mickiewiczowski, a właściwie rozbudowany przez Schillera - uwaga moja) to znaczy - teatr jedności przestrzennej.
Ta karta nowoczesnego teatru polskiego drugiej ćwierci naszego wieku była realizowana przez Pronaszkę w ciągu całego życia; zawsze był jej wierny. W tym czasie nie tylko Schiller i Pronaszko mieli konkretny plan działania artystycznego. Świadomymi artystami byli Redutowcy pod kierunkiem Osterwy, Iwo Gall, który tworzył teatr symboliczny i kameralny zarazem, Edmund Wierciński, Szymon Syrkus, twórca (wraz z Solską) interesującego teatru na Żoliborzu i sporo innych. Wszyscy mogliby się pod tą kartą podpisać. I co najważniejsze, nie zmieniali swoich idei za lada podmuchem, wypracowali je samodzielnie i realizowali wytrwale. Piękna epoka, wielcy artyści!
Wilam Horzyca tak opisuje narodziny inscenizacji "Dziadów": "Propozycja zajęcia się scenograficzną stroną "Dziadów" z pewnością Pronaszki nie zaskoczyła, gdyż w przeciągu jakichś dziesięciu dni, a może i mniej, przedstawił swoje projekty (...) z owymi słynnymi trzema krzyżami"... Krzyże te, symbolizujące mesjanistyczne idee Mickiewicza, wyrastają w głębi sceny, z górnej kondygnacji podestu. Podest - jakby ziemia (Polska?) o formach zgeometryzowanych zajmuje całą scenę, ale nie łączy się z kulisami, lecz jak martwa natura w obrazie kubistycznym stanowi cokół dla form, które z niego wyrastają, dla aktora przede wszystkim. Dekoracja również nie przekracza sceny, nie ciągnie się jak w kompozycji dziewiętnastowiecznej poza paludamenty i kulisy: kilka krat więziennych, które jednak nie są fragmentem czy wycinkiem kraty, lecz całą kratą; mury i belkowanie cerkwi jest pokazane w przekroju (również cecha wprowadzona dzięki malarstwu kubistycznemu); w mieszkaniu księdza stoi kilka sześcianów zamiast mebli.
Późniejsza inscenizacja "Dziadów" w Teatrze Polskim w Warszawie (1934) w porównaniu z lwowską była bardziej opisowa: na niebie chmurki, obrazy bardziej rozbudowane, kompozycja bardziej skomplikowana, pewne akcesoria realistyczne. Z okresu lwowskiego można by wymienić jako wartościowe wszystkie dekoracje Pronaszki, a stworzył ich mnóstwo: "Sen srebrny Salomei", "Samuel Zborowski", "Powrót Odyssa", "Cyd", "Kleopatra", "Zbójcy", "Bachantki", "Peer Gynt", "Koriolan", "Życie snem", "Cezar i Kleopatra"," Jeńcy" (Marinettiego), "Człowiek który był czwartkiem", "Mistrz Manole", "Salome" itd. - wszystko miedzy rokiem 1932-37! Pomimo pospiesznej pracy, pomimo dobierania podestów czy kostiumów (częściowego) każda praca utrzymana była w stylu tak typowym dla Pronaszki - monumentalnym, syntetycznym, bryłowatym, zawsze dekoracja osadzona była na środku sceny, zawsze zgeometryzowana - zawsze kubistyczna. Pronaszko jest pierwszym polskim scenografem, który nadąża za malarstwem sztalugowym. Wiemy, że przemiany w malarstwie pojawiają się najprędzej i teatr zawsze potrzebuje jakiegoś czasu na dokonanie transpozycji, na przyzwyczajenie do nowego kierunku dyrektorów, reżyserów, aktorów i publiczności. Impresjonistyczne dekoracje Frycza i Drabika w latach dwudziestych były nieco spóźnione. Pronaszko, mówiąc językiem sportowym, nadrobił czas. Dlatego że Pronaszko malował przez całe życie. W jego niedużym pokoju w Warszawie dużo miejsca zajmowały sztalugi. Farba na obrazie była od dawna już sucha - schorowany artysta nie był w stanie pracować na stojąco, ale do samej śmierci nie zrezygnował z malarstwa sztalugowego.
We wszystkich tych sprawach był mu mistrzem Wyspiański. Na niego się powoływał, w jego szkicach i didaskaliach widział program artystyczny na wiele lat naprzód, z Lalek Boleslawowskich wyprowadzał swoje kostiumy usztywnione. Nigdy nie rezygnował z wielkich artystycznych ambicji. Jego życie, jak każdego wielkiego malarza, było poświęcone jednemu kierunkowi (Picasso jest wyjątkiem), który w jego dziełach przechodził z okresu początkowego, świeżego ale jeszcze mało zdecydowanego, w okres pełnego rozwoju, pełnej świadomości środków i wreszcie, u schyłku, w pewną ornamentację, przeładowanie, skostnienie nawet. Takie jest prawo sztuki i tworzenia.
Po wojnie Pronaszko z wyjątkiem krótkiego pobytu w Katowicach tworzył przede wszystkim w Krakowie. Na kilka lat przed śmiercią przeniósł się do Warszawy, gdzie warunki klimatyczne były dla niego bardziej odpowiednie niż w Krakowie.
Wydaje mi się, że za najciekawsze scenografie tego okresu należy uznać "Dwa teatry", "Antygonę" Sofoklesa, "Amfitriona 38" Giraudoux, "Owcze źródło", "Klątwa", "Fantazego" i "Kordiana", "Beatrix Cenci", "Wariatkę z Chaillot". Projektował oprawę plastyczną do trzech dramatów Wyspiańskiego: "Warszawianki", "Klątwy" (wymieniona wyżej) i "Wesela". I chociaż te dekoracje również są typowe dla Pronaszki, to przecież jest w nich możliwie najwierniejszy Wyspiańskiemu. W "Weselu" izba osadzona jest na środku sceny, dookoła niej jest po lewej ogród z chochołami, u góry ponad strzechą niebo, po prawej sień i dalsza część chaty, ale pogrążone w cieniu, tak że eksponowana jest tylko sama izba, gdzie weselnicy przychodzą podumać, pośnić... Każdy szczegół jest wiernie zachowany, tak jak tego chciał Wyspiański. Podobnie w "Warszawiance" i w "Klątwie". Pronaszko umiał być wierny i poecie, i sobie.
Jednym z jego największych sukcesów było niewątpliwie "Owcze źródło" Lope de Vega (reżyseria: B. Dąbrowskiego) w 1948 r. Ornamentyka barokowa bardzo silnie przejawiała się w niektórych dekoracjach i kostiumach, znajdując jednak odpowiednik w barokowości tekstu. Scena lasu należy do najpiękniejszych: pełna jest tragizmu, wyrażonego poprzez kilka sylwetek drzew o konarach poszarpanych, o gałęziach wyciągniętych jak ręce. Wydawałoby się, że to jakieś drzewa "zakomponowane", tymczasem widziałem takie oliwki we Włoszech - małe, rozdarte a żywe; sądzę, że w Hiszpanii również są podobne. Pronaszko nie bagatelizował przygotowawczych studiów do sztuki. Za każdym razem przeglądał malarstwo, fotografie, kostiumologie.
Dekoracje do "Kordiana" i "Beatrix Cenci" Słowackiego oparte były na tej samej zasadzie. Podobnie jak w "Dziadach" terenem gry jest jeden podest niezmienny dla całej sztuki, tak skomponowany, ażeby różne jego partie odpowiadały akcji w poszczególnych scenach; jakiś element dekoracji (drzewo, kolumna, mur...) dopowiada widzowi informacje o miejscu akcji, dopełnia nastroju. Kolor szarawy w różnych odcieniach zimnych i ciepłych, aż do niebieskawego i rudego. Tłem jest horyzont lub kotara, które jednak nie imitują żadnej przestrzeni, lecz jak w obrazie kubistycznym, są jedynie tłem dla innych form. Dlatego u Pronaszki nigdy nie spotkamy fermu, który, ustawiony przed horyzontem-niebem, stwarza złudę przestrzeni, powietrza.
W tym samym okresie Pronaszko przygotowywał dla Teatru Polskiego w Warszawie "Nieboską komedię" Krasińskiego (z Bohdanem Korzeniewskim) Projekt ten nie został zrealizowany. Koncepcja scenograficzna jest ta sama co w dekoracjach wyżej opisanych. W ostatnich latach można było zauważyć w kompozycjach pronaszkowskich zamiłowanie do zastępowania pionów liniami pochyłymi ("Nieboska", "Beatrix Cenci", "Wariatka z Chaillot"). Kolumny, raimy okien i drzwi, a nawet okotarowanie były skośne, jakby pion i poziom uległy obrotowi o kilkanaście stopni. Wprowadza to pewien niepokój - odpowiadający sztuce czy psychice artysty?
Do ostatnich dni życia Pronaszko był bardzo czynny, pomimo że różne dolegliwości utrudniały mu poruszanie się. Zadziwiało u tego 70-letniego człowieka opanowanie tak skomplikowanej i wieloczłonowej maszyny, jaką jest oprawa plastyczna widowiska z dekoracjami, kostiumami, rekwizytami, perukami itd. Oczywiście w 1960 r. Pronaszko nie robi już takich odkryć jak w roku 1925 i 1935; kubizm jest już dziś kierunkiem przebrzmiałym, ale z jaką przyjemnością patrzy się i dzisiaj na tę pronaszkowską scenografię! Jakie to wszystko jest logiczne, skomponowane i pod względem bryły, i koloru. A pamiętajmy, że scenograf dopiero na próbie generalnej widzi co zrobił - jak dekoracje wyglądają naprawdę. Bo przecież namalowany na brystolu projekt (a Pronaszko nawet nie malował w perspektywie, lecz w rzutach, a więc rysunek nie sprawiał wcale wrażenia przestrzenności) jest notatką zaledwie. Z tej notatki rodzi się bryła o objętości 1000 rn3! Dochodzi światło, które ją uplastycznia i koloruje. Z plam kostiumów (i tu również Pronaszko nie bawił się w żadne efekty cieniowania, lecz jedynie zestawiał kolory i linie) zrodzi się przestrzenny kostium na aktorze, złożony z różnych faktur materiału. I na scenie dopiero to wszystko zaczyna się poruszać, wchodzić i wychodzić. A jakiś porządek plastyczny zawsze musi panować na scenie.
Pronaszko do samego końca zawsze wspaniale rządził całą tą machiną. Jak kompozytor wprowadzał spokojniejsze i ostrzejsze barwy. Po scenach rozwiązanych monochromatycznie nagle zjawiał się kontrastowy kolor. Lubił, jak każdy kubista, gamę spokojną, różne odcienie szarości, a ostrzejsze kolory były jak rodzynki ,w cieście. Światło reflektorów świetnie grało na tych szarych bryłach. Toteż Pronaszko niejednokrotnie użerał się z reżyserami, którzy nie rozumieli precyzji jego kompozycji, żądali zmiany, nie przygotowali swojego projektu reżyserskiego wtedy, gdy przygotowywały się projekty scenograficzne. Spory te są już legendarne i trwały przez całe życie ze wszystkimi reżyserami. Piękne spory, piękne walki - nie o karierę, lecz, o sztukę.
W punkcie ostatnim cytowanego tutaj programu artystycznego Pronaszko mówi o "teatrze jedności przestrzennej". Wykonał to zadanie, nie w rzeczywistości lecz w projekcie tylko: zaprojektował wspólnie z Szymonem Syrkusem teatr symultaniczny (około 1927-28 r.) a z inżynierem Bryłą teatr objazdowy (w latach trzydziestych). Takiego teatru w Polsce nie zrealizowano. Podobny los spotkał również projekty Piscatora i Meyerholda (mniej więcej z tych samych lat). Ale na świecie powstają teraz teatry zbudowane na podobnej zasadzie, a mianowicie na jedności przestrzennej sceny i widowni. Pudło sceny wcześniej czy później musi być rozbite jak pudełko iluzjonisty. Wychodzenie na proscenium, kasowanie tu czy tam kurtyny są środkami połowicznymi. Teatry arenowe, w tej czy innej formie architektonicznej pomyślane, odpowiadają naszym antyiluzjonistycznym dążeniom. Kilka miesięcy przed śmiercią jeszcze Pronaszko nosił się z zamiarem powrócenia do tych niezrealizowanych marzeń, do przemyślenia na nowo tej sprawy, która go gnębiła, bolała, bo wierzył, że jest słuszna, potrzebna.
Odszedł wielki człowiek polskiego teatru. Dokonał ogromnego dzieła dla sławy polskiej sztuki. Podniósł wysoko poziom naszej scenografii - sięgał po nową formę, znając i ceniąc swoich poprzedników. W swoim monumentalnym dziele scharakteryzował, jak każdy wielki artysta, siebie samego: wszystko w nim poważne, solidne, uczciwe, z jednej bryły twardej wyciosane, której nie tylko podmuchy nie rzeźbią, ale nawet najcięższe doświadczenia, najdłuższe lata nie naruszyły, nie zmieniły; wielki monolit, jakby jedna z postaci naszego teatru romantycznego, który tak ukochał, któremu nadał sceniczną formę plastyczną.
ZENOBIUSZ STRZELECKI