Artykuły

Metalowo, ale lekko

"Kochanowo i okolice" w reż. Aldony Figury z Teatru Powszechnego w Łodzi na IX Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Michalina Łubecka w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

W poniedziałkowy wieczór publiczność Festiwalu Prapremier poderwała się z siedzeń, nagradzając aktorów gromkim aplauzem. Sztuka "Kochanowo i okolice" [na zdjęciu], choć nie najwyższych lotów, rozbawiła widzów do łez

W tę opowieść łatwo wsiąknąć. Czterech muzyków metalowego zespołu Exterminator od razu wzbudza sympatię. Na karku mają trzydziestkę, chodzą w skórze, koszulkach z nazwami ulubionych zespołów i tylko włosy mają krótkie. Bo - jak tłumaczą - musieli je ściąć. Końcówki im się rozdwajały. Tylko jeden z nich pracuje w zawodzie (a bibliotekarstwo miało być tak rozwojowym kierunkiem!). Drugi wybrał pracę w sklepie, kolejny sprawnie wciska bankowe kredyty, ostatni dorabia na czarno w tartaku. Co piątek odrywają się od codziennego życia, grając w gminnej świetlicy. Rzecz się dzieje w zmyślonym Kochanowie. Tworzący deathmetalową kapelę kumple nie mieli szczęścia. W pamięci tli im się jakiś koncert w Płocku, pamiętają jeden udany występ we Wrocławiu i rozpamiętują z żalem trasę koncertową w którą nie udało im się wybrać...

I wreszcie wydawałoby się, szczęście się do nich uśmiecha Dostają szansę zdobycia stypendium dla młodych (sic!) zdolnych. Wystarczy tylko, że zagrają na gminnych dożynkach. Chwilę biją się z myślami i... przystają na warunki wójta.

I tu zaczyna się historia ich upadków - zagranie "Nothing else matters" Metalliki to jeszcze nic. Gorzej, gdy dochodzi do "Kolorowych jarmarków". Exterminator najpierw idzie na układy, później - szantażowany - sprzedaje się każdym kolejnym występem i politykierskimi zagraniami.

Proste to i tanie, wydawałoby się. Historia naiwna, na końcu której dostać się musi złemu sołtysowi, a chłopakom uda się spełnić marzenia. I tak się właśnie staje. Publiczność otrzymuje garść zgranych morałów: bądź wierny ideałom, przyjaźń jest najważniejsza, pieniądze dają złudne szczęście i tym podobne banały. Skąd więc sukces "Kochanowai okolic" na bydgoskim Festiwalu Prapremier? Być może wynika to z prawdy inżyniera Mamonia, według którego podobają nam się te piosenki, którejuż kiedyś słyszeliśmy - a tych było przecież w poniedziałkowy wieczór niemało. A może tak łatwo utożsamić się z nieudacznikami i dopingować ich w drodze na szczyt? Ktoś na pewno dostrzegł w tym spektaklu poruszające problemy polskiej prowincji, kompromisów, zachowania własnej tożsamości. Większość jednak po prostu dobrze się bawiła. Ta opowieść spodobać się może, o ile wejdziemy w konwencję, damy się porwać nie tylko aktorskiej (swobodnej i bardzo dobrej), ale i muzycznej grze.

Zasłużenie nagrodzono brawami lidera kapeli Marcysia (zabawnego Mariusza Witkowskiego), perkusistę i bezkompromisowego tekściarza Jaromira (Artura Zawadzkiego), nieco naiwnego basistę Makara (uroczego Michała Maliszewskiego) oraz utalentowanego, ale i zdystansowanego gitarzystę Lizzy'ego (udanego Tomasza Piątkowskiego). Docenione zostały również świetnie skrojone postaci drugoplanowe: żona Marcysia, wszystkowiedząca i przewidująca psycholog, darmowa terapeutka dla męża - Karolina Łukaszewicz; dziennikarka tygodnika kłodzkiego zasłuchana w Kabarecie Starszych Panów, a pociesznych chłopców z Exterminatora biorąca za groźnych satanistów - Barbara Szczęśniak; wójt - obrzydliwy politykier Piotr Lauks.

To technicznie bardzo sprawny spektakl. Lekki i przyjemny dla odbiorcy. Najwyraźniej tego było nam trzeba tego wieczoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji